BLOG PRZENIESIONY NA NOWY ADRES:
http://robert.skarzycki.pl/blog/naszynach/

piątek, 30 września 2011

Absurdy taryfy...

Pisałem jakiś czas temu, że nawet kasjerki Kolei Mazowieckich nie łapią się w ustaleniach taryfowych dotyczących przewozu roweru. Ogólnie jest to też absurd, że przez wiosnę i lato przewóz roweru jest za free, a w okresie jesienno-zimowym (gdy jednak zdecydowanie mniejsze jest zapotrzebowanie na tego typu usługi) - już nie. Oczywiście mało kto wozi rower zimą (hm... chyba, że ktoś ze kupi dziecku rower pod choinkę ;) ), ale bez sensu jest "karać" tych, którzy chcieliby sobie wybrać się na wycieczkę rowerowo-kolejową w kwietniu lub październiku. (Ja należę do tych osób, rzecz jasna!) Niestety, za takie rarytasy trzeba zapłacić 3 zł. Niby to śmieszna kwota, ale jeśli wycieczka nie jest daleka i kupuję bilet dla siebie tylko na krótki odcinek (oraz mam ulgę), to w efekcie może się zdarzyć sytuacja, że za przewóz roweru zapłacę więcej niż za transport mojej szanownej osoby. Absurd.
Niestety, takich "kwiatków", jeśli chodzi o politykę taryfową jest w KM więcej. Wystarczy rzut oka na wyciąg z tejże, jaki znajduje się na stronie internetowej KM. Otóż dowiadujemy się na przykład, że przez cały rok możemy przewieźć za darmo wózek dziecięcy - ale tylko wtedy, gdy w środku transportujemy malucha; jak dzieciaka nie ma - należy się trzy złote. (Sic!) Natomiast bez żadnych ograniczeń - nawet w sierpniu, przy 30-stopniowym upale - możemy "za frajer" przewieźć jedną parę nart... (Sic!) Podobnie bezpłatnie przewieziemy instrument muzyczny.
Hm... Polityka taryfowa jest trochę z innej epoki. Czy nie łatwiej ustalić, że darmowo można przewieźć: (i tu niech nastąpi lista gratisowych sprzętów: rowery, narty, trąbki, gitary etc.), a jakieś mega-większe bagaże mogą być objęte opłatą. (Przecież nikt nie będzie pchał do pociągu lodówki albo meblościanki!) Zresztą, zniesienie opłaty za przewóz roweru w okresie po-wakacyjnym mogłoby przynieść większe wpływy do kiesy KM - ja np. chyba zrezygnuję z październikowej wycieczki, jeśli za bilet dla siebie mam zapłacić np. 4,50, a prawie drugie tyle za rower. (I w efekcie KM traci. :( ) Zresztą, mogę się założyć, że więcej kosztuje wydrukowanie kolorowych średnioformatowych plakatów informujących o "promocji" na przewóz roweru wiosną i latem, niż wynoszą wpływy z biletów na przewóz roweru od października do końca kwietnia.
Cóż, pozostaje mi tylko wybrać się gdzieś dalej na wycieczkę - wszak jutro zaczyna się ostatni w tym roku weekend z darmowym przewozem rowerów w KM...

wtorek, 27 września 2011

Warszawa Zachodnia nie taka "zachodnia"


Ilekroć moja noga postanie na dworcu Warszawa Zachodnia, tylekroć serce moje buntuje się na widok śmierdzących tuneli, krzywo wysafaltowanych peronów, nierównych torów (każdy, najwolniej jadący pociąg robi wielki STUK), niepraktycznych rozwiązań i ogólnego przygnębiającego obrazu, jakim ten dworzec "częstuje" swoich podróżnych. WObec tego, że dwa pozostałe dworce - Centralny i Wschodni - przechodzą teraz gruntowną renowację, być może niedługo traf padnie i na Dworzec Zachodni: warto zatem wcześniej przemyśleć, co jest do poprawienia na tym dworcu, żeby remont był naprawdę kompleksowy i sensowny (żeby nie było takiej sytuacji, jak ze Wschodnim - vide mój tekst). Pozwolę sobie wyliczyć te elementy, które, moim zdaniem, zasługują na poprawę.
1. Estetyka. Wiadomo - wszystko na tym dworcu jest stare, brudne i poniszczone. Nie ma sensu się nad tym rozpisywać, tym bardziej, że w tym akurat aspekcie na pewno każdy ewentualny remont przyniesie znaczącą poprawę.
2. Tablice peronowe. Jest to dla mnie prawdziwe curiosum, że jeden z 3 głównych dworców w Warszawie, obsługujący jednakowo ruch dalekobieżny, jak i podmiejski, nie posiada w ogóle tablic peronowych - choćby takich klasycznych, biało-czarnych, jak na innych dworcach. Jest to tym bardziej dziwne, że takie urządzenia są zainstalowane czasem nawet na pomniejszych stacjach w Warszawie i okolicach (np. w Rembertowie), a na tym dużym dworcu - nie ma. Podróżni są zatem skazani na "szczekaczki", z których nie zawsze da się zrozumieć komunikat (nawet przy najlepszej woli pani mówiącej do mikrofonu). Oczywiście przy ew. remoncie najlepiej od razu zamontować elektroniczne wyświetlacze informujące o najbliższym pociągu itp. Ale już nawet takie "klasyczne", biało-czarne tablice byłyby dużym postępem.
3. Budynek dworcowy/kasy biletowe. Doprawdy, nie wiem jaki cel przyświecał projektantowi dworca w tym, żeby kasy biletowe i budynek dworcowy znajdowały się od północnej strony, tj. od ul. Tunelowej. Przecież 99% ruchu pasażerów idzie od Alej Jerozolimskich (mimo oddalenia samej stacji od tej ulicy). Tym bardziej, że przy Alejach jest też dworzec PKS - można to połączyć jakoś razem i jakiegoś sensu nabierze ten horrendalnie długi tunel łączący Tunelową, pod peronami aż do Alej.
4. Skomunikowanie stacji z metrem.  Jeśli się spojrzy na mapę Warszawy, łatwo zauważyć, że stacja Warszawa Zachodnia leży na takim okręgu otaczającym centralną część miasta. Gdyby po takim okręgu poprowadzić linię metra, stacja od razu nabrałaby większego znaczenia, łatwiejszy byłby także do niej dojazd.
Te wszystkie uwagi powinny wziąć pod uwagę osoby decydujące o ewentualnym remoncie bądź przebudowie dworca. Bo jak brać się za tak ambitne zadanie (przecież takie coś zdarza się w naszych warunkach raz na kilkadziesiąt lat), to już z sensem i rozmysłem.

PS. Poniżej mój mały fotoreportaż z Warszawy Zachodniej - raczej obiektywny, nie podkreślałem specjalnie największych minusów.







niedziela, 25 września 2011

Jak dojechać do Budapesztu?

Obiecałem w jednym z poprzednich postów, że przedstawię możliwości dojazdu do Budapesztu. Miasto to piękne, Węgrzy - nasi bratankowie, każdemu więc, który jeszcze w stolicy Węgier nie był - polecam wizytę. A żeby nie tylko samo polecanie było, poniżej kilka propozycji dojazdu. (Nie będę dogmatykiem i nie ograniczę się do samych kolei. Tym bardziej, że jest też wygodne połączenie autobusowe.)

1) CHARME DISCRET DE LA BURGEOISIE
Oczywiście jest bezpośredni, nocny pociąg do i z Budapesztu. Wieviel kostet? A, proszę bardzo - jedynie 99 EUR. Sic! Ponad 400 zł za samo zwykłe miejsce siedzące w drugiej klasie. Jeśli ktoś sobie życzy atrakcje w postaci kuszetek, miejsc leżących - bezahlen. A może w tej cenie podstawowej są już jakieś luksusy? O, nie - miałem okazję jechać tym pociągiem z Budapesztu. De facto to jest jeden wagon, który potem wpinany jest w składy pociągów z Wiednia i Pragi - do Warszawy. Wagon łatwo rozpoznać, jest pomalowany w barwy InterCity. (Skład ruszający z Budapesztu to prawdziwy "zwierzyniec" wagonów różnych kolei i różnych destynacji.) Niestety, luksusu w środku nie uświadczysz, a często nie działa toaleta lub zwyczajnie brakuje w niej papieru. (A z reguły nie ma możliwości przejścia do innego wagonu, bo polski wagon jest "zaplombowany" z obu końców - już w Budapeszcie przygotowany na przeprowadzane w Czechach, w środku nocy przetaczanie, odpinanie i łączenie nowych składów.) Fotele też takie niezbyt wygodne i mityczna klimatyzacja, której po prostu nie ma.
Uważny czytelnik może spytać, czemu napisałem, że jechałem takim pociągiem - czyżbym aż tyle się wykosztował? Ależ skąd, na szczęście istnieje promocja pod nazwą "SparNight". Pewna pula biletów jest w cenie 29 EUR - w sierpniu w Budapeszcie nie miałem problemu z zakupem takiego biletu na dwa dni wprzód. ("Na dziś" i "na jutro" - te były za 99 EUR...) Istnieje również opcja wskoczenia w ten pociąg gdzieś na Słowacji lub w Czechach (też z tej opcji korzystałem), ale o tym poniżej.

2) DYSKRETNY UROK BURŻUAZJI - WERSJA EKONOMICZNA
Gdyby ktoś upierał się przy jeździe ww. pociągiem i naglił go termin, a z drugiej strony nie zamierza wykosztować się zbytnio, zawsze może trochę zakombinować. :) Opcja polecana zwłaszcza dla posiadających jakieś zniżki na polskich kolejach i/lub jadących większą grupą. Ogólna idea jest taka, że nie kupujemy biletu wg taryfy międzynarodowej (bo według tej jego cena wynosi owe 99 EUR), lecz kupujemy lokalne bilety na odcinki krajowe. Cała operacja nie jest łatwa, bo pociąg jedzie przez 4 kraje (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry), a w każdym jest inna waluta. Mimo to, niezrażeni zapowiedzianymi trudnościami, wybieramy ten wariant.
Primo - kupujemy bilet w normalnej polskiej kasie międzymiastowej na interesujący nas odcinek: z miasta startowego do Zebrzydowic (lub jeszcze lepiej, ale to nie każda kasjerka zrozumie - do Zebrzydowice (Gr), czyli do granicy; wyjdzie parę kilometrów dłużej niż do samych Zebrzydowic). Secundo - jeśli chcemy być bezpieczni i w pełni zgodni z regulaminem należałoby nabyć w kasie międzynarodowej w Polsce bilet międzynarodowy na odcinek Zebrzydowice-Bohumin (powinien kosztować kilka-kilkanaście złotych; uwaga! tu nie stosuje się żadnych zniżek studenckich, szkolnych, inwalidzkich etc. - to jest taryfa międzynarodowa). Generalnie ten bilet można sobie darować, bo i tak nikt tego nie sprawdza (na pewno można sobie go darować przy drodze powrotnej - o 3 w nocy nikt nam nie będzie sprawdzał biletu na jakiś odcinek graniczny). Tertio - jesteśmy już w Czechach, w Bohuminie. Udajemy się normalnie do kasy (powinna być czynna nawet o tej dziwnej porze) i nabyć bilety czeskie na odcinek Bohumin-Breclav (lub Bohumin-Kuty (Gr)). Jeśli jesteśmy grupą (uwaga! dla Czechów grupa to jest >= 2 osoby :)), możemy skorzystać z czeskich zniżek dla grup. Podobnie, jeśli obowiązują nas inne czeskie zniżki - możemy w tym wypadku z nich skorzystać. Podkreślam od razu, że nie ma ryzyka, że pociąg nam odjedzie bez nas - w Bohuminie ma on godzinny postój, bo trzeba odpiąć wagony, której jadą do Pragi. Quarto - w tej samej kasie czeskiej możemy nabyć bilet-przejściówkę Breclav-Kuty za kilka euro, ale znowuż może to być niepotrzebne, bo naprawdę takich drobiazgów nikt nie sprawdza. Quinto - wjechaliśmy na Słowację, u konduktora kupujemy bilet Kuty-Sturovo (lub Kuty-Szob (Gr)), normalnie za "słowackie euracze". Ewentualnie dokupujemy od razu przejściówkę na odcinek granicy węgiersko-słowackiej. Sexto - u konduktora węgierskiego kupujemy bilet do Budapesztu.
Uwagi: (i) konduktorzy nie pobierają raczej opłat za wystawienie biletu w pociągu, (ii) jak ktoś chce mieć spokojniejszą głowę i sen, to może np. w Bohuminie kupić od razu bilet na odcinek czeski, a na dalszą drogę od razu wg taryfy międzynarodowej do Budapesztu (tym bardziej, że ani na Słowacji, ani na Węgrzech na żadne zniżki raczej się nie załapiemy). W drodze powrotnej na pewno nie potrzeba przejściówki Bohumin-Zebrzydowice. Ja miałem bilet tylko do Bohumina, w Zebrzydowicach obudziła mnie pani konduktor (o 3 nad ranem), powiedziałem więc: "3 studenckie do Warszawy". I nie było żadnego problemu, nikt mnie nie pytał, skąd jadę i nie żądał wcześniejszych biletów.

3) TRANS-SLOVAKIA
To nie koniec możliwości. Dla najbardziej wytrwałych jest jeszcze opcja niemal jak kolej transsyberyjska. ;) Otóż - udajemy się polskim pociągiem do Zwardonia. (Międzymiastowym do Bielska-Białej, a dalej osobowym do Zwarodnia.) W ten sposób znajdujemy się na granicy polsko-słowackiej. Teraz musimy przekroczyć owąż granicę i dostać się na stację kolejową słowacką. Cała podróż zajmie nam... piętnaście minut. Wiem, to absurdalne, ale niestety od roku nie kursują już bezpośrednie pociągi Katowice-Żilina (o czym pisałem). Zresztą, nawet jak kursowały, to ja wybierałem opisywany tu wariant przejścia granicy pieszo - można oszczędzić na transgranicznym bilecie (wówczas 2 EUR), a zaoszczędzone pieniądze wydać np. na piwo, które można spokojnie spożyć w "pięknych okolicznościach przyrody", w oczekiwaniu na słowacki pociąg. ;) Wracając jednak do tematu - ze stacji Zwardoń kierujemy się na sklep, potem asfaltową drogą (szlakiem) pod górę i po kilku minutach marszu, przed laskiem, skręcamy w prawo w żwirową drogę w dół. Jeszcze chwila i będziemy na Słowacji. Zaraz pojawiają się już słowackie zabudowania i na wprost wyrasta nam linia kolejowa oraz mały budyneczek stacji Skalité-Serafínov. (Kasa raczej nie będzie czynna, ale bez dopłaty możemy kupić bilet u konduktora.) Dalsza marszruta zależy od szczegółów rozkładu kolei słowackich, a przede wszystkim od godziny, o której pojawimy się w Skalitem. Przed podróżą polecam kwerendę z wykorzystaniem nieśmiertelnej multiwyszukiwarki busowo-kolejowej, objemującej całą Słowację plus trochę miejscowości państw sąsiadujących (tu!). Chcąc najprościej dostać się do Budapesztu, kierujemy się do miejscowości Štúrovo (dawniej zwane Parkanami, to tu Sobieski wygrał z Turkami [nawet się zrymowało ;) ]), malownicze położonej nad Dunajem, przy granicy z Węgrami. Nasze połączenie ze Skalitego do Szturowa będzie wiązało się z kilkoma przesiadkami - na pewno w Żylinie (Žilina), Nowych Zamkach (Nové Zámky) i Galancie. Od razu uspokajam - przesiadki kolejowe na Słowacji są bezbolesne - lokalne pociągi słowackie raczej się nie spóźniają, a takie połączenia są chyba skomunikowane. Zresztą sporo osób robi podobne przesiadki, dlatego nie ma problemu ze znalezieniem właściwego peronu - jeśli nie jest tak, że oba pociągi stoją przy tym samym peronie.
Uff... Znaleźliśmy się na dworcu Szturowie. Ładnie tu, prawda? :) Niestety, znajdujemy się spory kawałek od centrum miasta/granicy węgierskiej. Możemy skorzystać albo z autobusów (nie do końca zrozumiałem ich tras kursowania - najwyraźniej różnymi marszrutami osiągają centrum), albo z taksówek (już przy 3 osobach cena wyjdzie podobna jak autobus). Dalej kierujemy się na jedyny w okolicy most na Dunaju. Warto nań zwrócić uwagę, bo jest imponujący. Most ten jest bowiem wybudowaną na początku XXI wieku repliką mostu, który w tym miejscu powstał pod koniec XIX wieku (dla uhonorowania księżnej Marii Walerii, której imię do dziś nosi), zniszczony w 1919 r., niedługo potem odbudowany i potem ponownie wysadzony przez wycofujących się Niemców. W gruzach leżał pół wieku.
Gdy przejdziemy Dunaj, już jesteśmy na Węgrzech, w pięknym miasteczku imieniem Ostrzyhom (Esztergom). Polecam każdemu zwiedzenie bazyliki - jest to taka węgierska Jasna Góra, miejsce pochówku kard. Mindszentyego, siedziba prymasów węgierskich (jak głosi złoty napis nad wejściem: Mater Ecclesiarum Hungariae). Z tarasu widokowego wokół kopuły rozciąga się piękny widok na Dunaj, most Marii Walerii oraz zabudowę Ostrzyhomia. Około 20 minut pieszej drogi od bazyliki w górę Dunaju znajdziemy pole namiotowe.
Z Ostrzyhomia mamy natomiast bezpośrednie pociągi regionalne kolei węgierskich do Budapesztu - kursują średnio co godzinę, prowadzone nowoczesnym taborem (produkcji Siemensa), atrakcyjna cena (mimo braku zniżek wychodzi ok. 15 zł).
Być może to połączenie trans-słowackie jest wykonalne w ciągu jednej doby (w to jednak wątpię), polecam jednak rozbić to na więcej dni, żeby zobaczyć choćby Ostrzyhom, a może i coś na Słowacji.

piątek, 23 września 2011

Drożyzna biletowa

Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł z najnowszego "Z Biegiem Szyn", pt. "Kaskada podwyżek". Przyznam się, że trochę wstrząsająca była dla mnie konstatacja, że bilety na Mazowszu są prawie dwukrotnie od tych na Kujawach (tj. tych prowadzonych przez PCC Arriva). 32 km z Sierpca do Raciąża (na wschód, szynobusem KM) kosztuje 10,60 zł; 33 km z Sierpca do Lipna (pociągiem PCC Arrivy) - tylko 5,50 zł. To oczywiście najbardziej skrajny przykład, ale dający wiele do myślenia. Co ciekawe, taryfy w kujawsko-pomorskiem są kształtowane przez samorząd wojewódzki, a nie prywatnego przewoźnika. (To unikat na polskiej kolei!)
Oczywiście, drogie bilety KM mają określone konsekwencje - dzięki temu, że Koleje Mazowieckie mają najwyższą taryfę, mają też najnowocześniejszy tabor (OK, nie tylko dzięki temu, ale ma to jakiś wpływ). Co prawda - z perspektywy pasażera - nie jest przyjemną sytuacją, gdy w ciągu 5 lat cena biletów jest podwyższana sześciokrotnie. Nie o to mi jednak chodzi - wszak i ceny biletów ZTM w Warszawie w ciągu najbliższych kilku lat będą sukcesywnie podwyższane. Nie chcę wchodzić w dyskusję, czy faktycznie bilety w komunikacji publicznej w Polsce są za tanie - w porównaniu do Zachodu rzecz jasna, że tak, ale przecież mamy niższe zarobki itd.
Mnie najbardziej boli sytuacja, którą wspomniałem - nie bez przyczyny - wyżej. Sierpc, niewielkie miasteczko na Północnym Mazowszu, ma taką sytuację: w kierunku zachodnim bilety są w cenach takich jak w kujawsko-pomorskiem (bo tam kursują pociągi PCC Arriva), na wschód zaś płacimy wg taryfy "warszawskiej". Hm... Celowo użyłem tu słowa "warszawska" - rozumiem bowiem, że bilety KM kosztują tyle to a tyle - jednakże trzeba mieć na uwadze ogromne zróżnicowanie ekonomiczne województwa mazowieckiego. Czym innym bowiem jest bilet za 10 zł dla mieszkańca podwarszawskich suburbiów, a czym innym małej wioski gdzieś za Siedlcami czy właśnie pod Sierpcem. Nie postuluję jakiegoś "janosikowego" na tańsze bilety dla biedniejszych regionów, ale objawia się tu kolejny argument przeciwko samorządowym przewoźnikom wojewódzkim - "dzięki temu" powstają takie absurdy, nieuwzględniające różnic ekonomicznych regionów. A na Mazowszu ma to chyba największe znaczenie.

wtorek, 20 września 2011

Jak dojechać do Rumunii?

Na wstępie zaznaczę - może trochę wbrew sobie ;) - że jeśli ktoś planuje wyjazd do Rumunii (obojętnie, czy będą to góry, plaża czy zwiedzanie głębi kraju), niech najlepiej wybierze samolot. Odpowiednio wczesny zakup biletów (co najmniej 2 miesiące wprzód) zagwarantuje, że cena przelotu będzie dużo niższa niż nawet najbardziej kombinowane i robione "po taniości" połączenie kolejowe. Niestety. :(

Ja jednak podczas swojego niedawnego wyjazdu do Rumunii skorzystałem głównie z połączeń kolejowych. Opcji jest kilka, dlatego przedstawię je - nomen omen - po kolei.

1) PRZEZ BUDAPESZT
Codziennie z Budapesztu rano i wieczorem odjeżdżają dwa pociągi wgłąb Rumunii - jeden do Bukaresztu, drugi - do Braszowa:
IC 375 odjazd z Budapeszt-Keleti o 9:10 (relacji Budapeszt Keleti-Braszów)
EN 473 odjazd z Budapeszt-Keleti o 19:10 (relacji Budapeszt Keleti-Bukareszt)
D 347 odjazd z Budapeszt-Keleti o 23:30 (relacji Wiedeń-Bukareszt)
Czas przejazdu do Braszowa - ok. 12 godzin, niezależnie od typu pociągu (paradoksalnie IC jedzie najdłużej :P). Aktualne ceny najlepiej sprawdzić na wyszukiwarce kolei węgierskich (tutaj). Ja za przejazd D347 na trasie Budapeszt-Simeria zapłaciłem 29 euro plus 4 euro za miejscówkę. Oczywiście wyższy standard mają pociągi EN i IC (nie jechałem nimi, ale widziałem przejeżdżające obok); w pośpiechu (D 347) standard jak w polskich kolejach, przedziały 6-miejscowe w drugiej klasie, schludne toalety (z zamkniętym obiegiem!).
Oczywiście do Budapesztu jakoś trzeba się dostać. Opcji dojazdu (i analogicznie - powrotu) jest tak dużo, że wymaga to opisu w oddzielnym poście (który ukaże się niebawem).
Jeśli chodzi o możliwość dostania biletu, to moja 5-osobowa grupa nie miała problemu z nabyciem tegoż w Budapeszcie na pół godziny przed odjazdem pociągu (tego o 23:30; a rzecz działa się w sierpniu). Co prawda w efekcie byliśmy rozbici na dwa przedziały, ale dzięki temu łatwiej było o integrację ze współpasażerami (w tym wypadku była to trójka młodych Francuzów z Lille - pozdrawiam ich z tego miejsca! :)). Gdy kupowaliśmy bilet w drugą stronę, w Braszowie, to zakup na 8 godzin przed odjazdem zapewnił całej grupie miejsca w jednym przedziale. (Uprzedzam ewentualne pytania - tak, na pewno da się skorzystać z opcji przejazdu kombinowanego [bilet węgierski do granicy + bilet rumuński dalej], ale wobec braku jakichkolwiek zniżek i w Rumunii, i na Węgrzech nie da nam to prawie żadnej oszczędności. :( )
Drobna uwaga może być taka: osoby, które zabawiają w Rumunii dłużej, mogą skorzystać z promocji - przy zakupie na bodajże 7 dni wcześniej biletu z Rumunii do Budapesztu, może się załapać na tani bilet za 19 EUR. Opcja dla tych, którzy mogą zaraz po przyjeździe kupić bilet w drugą stronę na konkretny dzień. (My nie mieliśmy takiej możliwości, nie wiedząc, ile czasu spędzimy w górach.)

2) SZLAKIEM CK-DEZERTERÓW
Co prawda nie kursuje już pociąg do Rumunii przez Koszyce, ale podobną trasę można wykonać pociągami kombinowanymi. Dzięki temu omijamy Budapeszt i trochę redukujemy koszta. Na teren Słowacji możemy dostać się różnymi drogami, w zależności, skąd jedziemy. Najtańsze i najsprawniejsze rozwiązanie to dojazd polskim pociągiem do Zwardonia (Beskid Żywiecki), następnie przejście pieszo granicy polsko-słowackiej (czas przejścia ok. 10 min.) i wskoczenie już do pociągu słowackiego na stacyjce Skalité-Serafínov. Poza tym możemy próbować przebijać się przez Zakopane (dojazd pociągiem do Zakopanego, potem albo busem do Liptowskiego Mikułasza [Liptovský Mikuláš] lub Popradu). Dla największych hardkorowców mogę zaproponować dojazd pociągiem do Zagórza (co już jest jakąś formą hardcore'u ;)), a potem przejście pieszo przez tunel kolejowy w Łupkowie (choć nie wiem, czy to jest legalne i bezpieczne...), by znaleźć się w Medzilaborcach, po słowackiej już stronie. Poza tym można również szukać innych przejść przez polskie góry - Bieszczady, Pieniny czy Beskidy.
Gdy już dotrzemy na Słowację, to powinniśmy kierować się albo na kolejowe przejście graniczne Kechnec [SK] - Hidasnemeti [H], albo Slovenské Nové Mesto [SK] - Sátoraljaújhely [H]. W wariancie pierwszym przekraczamy granicę w pobliżu Koszyc i tam mamy okazję załapać się na jakiś pociąg kursujący w relacji Koszyce-Budapeszt. Opcja druga to właśnie tytułowi "CK-Dezerterzy" - uważny widz tego filmu na pewno zapamiętał scenę patrolu grupy Kani-Kaniowskiego w sennym, austriackim miasteczku o śmiesznej nazwie na Sz. Tym miasteczkiem (gdzie dzieje się początkowa akcja filmu) jest właśnie Sátoraljaújhely. :)
Nie podaję konkretnych połączeń i przesiadek na trasie granica polsko-słowacka do granicy słowacko-węgierskiej - aktualne dane można wyszukać na kapitalnej wyszukiwarce słowackich kolei i autobusów. Na tę chwilę opcja Skalite-Kechnec to dwie przesiadki i koszt ok. 12,50 EUR.
Warto zapamiętać, że w opcji "Hidasnemeti" mamy do dyspozycji wspominane transgraniczne pociągi - możemy z nich skorzystać, jeśli chcemy przyśpieszyć podróż i nie liczymy się dokładnie z każdym wydanym euraczem bądź forintem. W opcji dla "maruderów CK-armii" musimy pieszo przekroczyć granicę na rzece.
Gdy już znajdziemy się na Węgrzech, a nie zamierzamy zapuszczać się w gąszcz tokajskich winnic, to nie pozostaje nam nic innego, jak kierować się na granicę węgiersko-rumuńską. Mamy do wyboru kilka końcowych stacji kolei węgierskich - wszystko zależy od tego, dokąd konkretnie w Rumunii się wybieramy, jaką ilością czasu dysponujemy i o której godzinie znajdziemy się na Węgrzech. Dla ułatwienia korzystania z wyszukiwarki kolei węgierskich podaję nazwy końcowych stacji: Nyírábrány (po rumuńskiej stronie stacja Valea Lui Mihai), Biharkeresztes (po rumuńskiej stronie mamy dużą stację Oradea [i ciekawe do zobaczenia miasto]; to jest jednak spory odcinek i bez autostopu, taksówki lub jakiejś innej formy transportu trudno jest pokonać ten odcinek; warto jedynie zapamiętać, że niektóre lokalne pociągi rumuńskie startują już w Episcopia Bihorului - zawsze trochę krócej, jeśliby na przykład przyszło płacić za taksówkę), Csenger (też długi odcinek do pokonania - kolej w Rumunii jest dostępna dopiero w mieście Satu Mare), Lőkösháza (rumuńska stacja graniczna to Curtici).
Wybór trasy przejazdu zależy od miejsca docelowego w Rumunii, a także układu przesiadek na Węgrzech. Dodam tylko, że dość sensowny wydaje się przejazd przez Biharkeresztes do Oradei - w Rumunii mamy ciekawe miasto do zobaczenia, z Oradei łatwo przedostać się do Klużu-Napoki, stolicy Transylwanii; sama Oradea jest dobrze - jak na Rumunię - skomunikowana). Wybieranie drogi przez Lőkösházę ma ten plus, że tędy kursują pociągi z Budapesztu do Rumunii (można się więc na taki załapać pod drodze), ale z drugiej strony mały ma sens przebijanie się z Hidasnemeti lub Sátoraljaújhely do tej południowej części Węgier, a z pominięciem Budapesztu. (Czasem może to być wręcz niemożliwe.)
Jeśli chodzi o ten wariant, to zaznaczam, że sam go nie sprawdzałem, ale jeśli ktoś lubi taką dłuższą podróż (trzeba liczyć co najmniej 2 dni, a jeśli trochę pozwiedzać po drodze, to może nam się to rozciągnąć na 3 dni), to może być to ciekawa (i trochę tańsza) opcja.

3) PRZEZ UKRAINĘ
W starszych relacjach o wyjazdach do Rumunii (starszych, czyli tych sprzed wejście tejże do UE :)) często spotkać można marszrutę Przemyśl-Lwów-Czerniowce-Suczawa-(Rumunia). Nie mogę zatem pominąć i takiego wariantu, tym bardziej, że połączenie wyjazdu na Rumunię ze spędzeniem choćby dłuższej chwili w pięknym Lwowie - na pewno jest kuszące. Co więcej, dla chcących jechać przede wszystkim do Bukowiny, czy szerzej do Mołdawii (rozumianej nie jako państwo, ale region - czyli tej rumuńskiej i mołdawskiej Mołdawii) - jest to jedyna sensowna marszruta transportowa.
Sam tej opcji nie sprawdzałem, ale opieram się na relacji ekipy z Łodzi, którą spotkałem w Fogaraszach. "Klasycznie" (dla każdego jadącego do Lwowa) dostali się polskim pociągiem do Przemyśla; potem bus do Medyki, piesze przekroczenie granicy, dalej marszrutka do Lwowa. We Lwowie koledzy załapali się na nocny pociąg Lwów-[granica ukraińsko-rumuńska]. Tam przedostali się przez granicę i znalazłszy się już w Rumunii pojechali pociągiem przez Suczawę do Braszowa. (Oczywiście jadący np. na wybrzeże wybiorą inny kierunek.) Nie pamiętam już, czy dotarli tego samego dnia do Transylwanii, czy też dopiero następnego.
Opcja być może jest trochę tańsza (rzutują na to bardzo niskie ceny kolei na Ukrainie), ale na pewno bardziej czasochłonna. Pewnym ryzykiem jest też nocna podróż przez Ukrainę, aczkolwiek kolegów nie spotkało nic przykrego (może więc nie jest tak źle, jak się o tym mówi).

poniedziałek, 5 września 2011

"Więcej stacji": Warszawa Radzymińska

Od jakiegoś czasu przedstawiam propozycje przebudowy warszawskich przystanków kolejowych - tak aby były lepiej zintegrowane z innymi środkami komunikacji, żeby można było na ich sieci zbudować spójną sieć kolei miejskiej, naszego Warschauer S-Bahn. :) Czy jednak same przesuwanie stacji, poprawianie ich skomunikowania, budowa nowych przejść, wejść i zejść to wystarczające działania? Nie! Linie kolejowe w stolicy są w takim stanie, że - jeśli chce się stworzyć system S-Bahnu - trzeba wyjść poza przebudowę dotychczas istniejących przystanków i pokusić się o dodanie nowych, tym bardziej, że na kilku liniach widoczne gołym okiem są "dziury", wołające wręcz o uzupełnienie ich nowymi przystankami. A zatem, do pracy! :)

WARSZAWA RADZYMIŃSKA

Moja propozycja:


Opis:
Linia obwodowa (de facto jest to element Kolei Nadwiślańskiej, ale ja mianem "warszawskiego ringu" nazywam cały pierścień średnicówka-Gdański-obwodowa-Zachodni) może być wykorzystana jako skuteczna sieć warszawskiej kolei miejskiej. Gdy spojrzymy na mapę, to od razu rzuci nam się w oczy kilka miejsc, gdzie ewidentnie brakuje kilku przystanków. Jedną z takich "dziur" jest odcinek Warszawa Wschodnia - Warszawa Gdańska. Liczy on sobie 7 km. Tak, słownie: siedem kilometrów. Odstęp między stacjami godny głębokiej wsi, gdzie krowy pasą się, a na horyzoncie faluje zboże. Tak, to piękny landszaft - ale tu jest Warszawa! I dookoła też dość ludne dzielnice - Nowa Praga, Szmulki, początek Targówka. Ponadto baaaardzo obciążona komunikacyjnie arteria ul. Radzymińskiej. Wniosek narzuca się sam. Nad ul. Radzymińską konieczny jest przystanek naszej warszawskiej kolei miejskiej.
Tak jak pokazałem na powyższym rysunku, proponuję dwa perony krawędziowe (choć tak naprawdę nie ma dużego znaczenia, czy będzie to jeden wyspowy, czy dwa perony), symetrycznie nad ulicą Radzymińską położone. Dzięki temu uzyskujemy możliwość ulokowania na krańcach obu peronów dogodnych zejść na poziom ulicy. W tym samym miejscu, w ciągu Radzymińskiej powinny być zlokalizowane przystanki autobusowe.
Dzięki takiemu nowemu przystankowi kolejowemu tworzymy węzeł przesiadkowy na skrzyżowaniu z ul. Radzymińskiej, którą spływa ruch z Targówka, Zacisza, Ząbek, Marek i aż Radzymina. Przesiadka z autobusu do kolei pasażerom z wymienionych osiedli i miejscowości po pierwsze umożliwia podążanie w kierunku północnym i ku zachodniej Warszawie (linią obwodową na Warszawę Gdańską i dalej na Wolę), a także bardzo szybki dojazd na dworzec Wschodni (dla zdążających do pociągów międzymiastowych), bez potrzeby objeżdżania go autobusem ulicami Radzymińską-Targową-Kijowską (oszczędność co najmniej kwadransa - a to i w wariancie bez korków). Z drugiej strony osobom podążającym "ringiem" ze średnicówki pozwala łatwo przedostać się w kierunku Targówka, Marek etc.
(Osobnym tematem jest kwestia wydzielenia ruchu dla pociągów międzymiastowych jadących z/do Gdańska - zapewne potrzebny byłby drugi wiadukt nad ul. Radzymińską dla tej drugiej pary torów. Tak czy inaczej taka druga para w mojej koncepcji kolei miejskiej jest raczej niezbędna.)

Uzyskane korzyści:
+ dogodne przesiadki do/z Targówka, Marek, Ząbek, Radzymina;
+ dogodne przesiadki do/z linii obwodowej (Warszawa Gdańska i kierunek Wola), jak i średnicówki;
+ obsługa ruchu do położonych w okolicy supermarketów (Tesco przy Stalowej i niedawno otwarty Kaufland przy ul. Ks. Ziemowita); :)
+ sensowne wykorzystanie torów - odległość od Warszawy Wschodniej to ok. 2 km, czyli dość efektywne zagęszczenie postojów dla ruchu wewnątrzaglomeracyjnego.