BLOG PRZENIESIONY NA NOWY ADRES:
http://robert.skarzycki.pl/blog/naszynach/

środa, 15 grudnia 2010

Na szczęście nikt nie zginął...

Środa, godzina 7.45, pociąg relacji Mińsk Maz.-Góra Kalwaria. Rozkładowo powinien już minąć Zachodnią, ale dopiero rusza ze Wschodniej. Za oknem śnieg, około 8 stopni poniżej zera. Pociąg dowleka się do Stadionu, otwarcie drzwi, charakterystyczne buczenie i odjazd. Przeczołgał się może 100 metrów w stronę Wisły i... stanął. Na razie nic nie zapowiada dramatu: ot, taki "klasyczny" postój, zaraz pewnie ruszy dalej. Jednak nie ma żadnej reakcji, nic. Mija 5, 10, 15 minut - dalej stoi, żadnej reakcji; pasażerowie zaczynają się denerwować i niepokoić; ktoś próbuje dodzwonić się na infolinię Kolei Mazowieckich - bezskutecznie. Powoli żegnam się z myślą o tym, że będę na miejscu na czas. Wtem widzę za oknem pierwsze osoby, które postanowiły opuścić pociąg, przebrnąć przez zaspy do stacji Warszawa Stadion i dalej już tramwajem bądź autobusem przedostać się do Centrum czy gdziekolwiek. Z minuty na minutę "wyciek" pasażerów z pociągu jest coraz większy, ogonki "piechurów" pojawiają się po obu stronach pociągu. Podchodzę do okna, rozglądam się - i słyszę syrenę pociągu nadjeżdżającego z drugiej strony (po torze podmiejskim)... Po chwili druga syrena kolejnego pociągu jadącego po torze dalekobieżnym - w kierunku Centralnego... A między tymi pociągami wyskakujący na śnieg ludzie, brodzący po lodzie i śniegu do najbliższego peronu... Słowem - m a s k a r a !
Nie wiem, jak obsługa pociągu mogła dopuścić do czegoś takiego - po sąsiednich torach jeździły co i rusz pociągi (wiadomo, poranny szczyt), a ludzie wyskakują z naszego pociągu i drepcą wzdłuż torów. Ja ostatecznie musiałem zrobić to samo, mogę więc zaświadczyć, że taki spacer po lodzie i śniegu był w tych warunkach naprawdę niebezpieczny. Dlaczego zatem obsługa pociągu nie podała żadnej informacji, co się dzieje i kiedy ruszymy? Dlaczego nie zareagowała na wyskakiwanie ludzi z pociągu, widząc, że po obu sąsiednich torach jeździły pociągi? To właśnie w polskich kolejach (i szerzej - w Polsce) jest dla mnie niepojęte. Ja rozumiem, że pociąg może się zepsuć - wszak to tylko maszyna. Ale dlaczego osoby obsługujące tę maszynę nie używają rozumu/nie znają procedur/nie mają elementarnego poczucia odpowiedzialności? Dlaczego nikt nie informuje o niczym? Załamać można ręce... Na szczęście nie doszło do żadnej tragedii, ale gdyby ktoś się poślizgnął czy przewrócił to maszynista jadącego po sąsiednim torze pociągu nie miałby szans na wyhamowanie. Koszmar!

P.S. Pomijam już fakt, że rzeczą niepojętą jest dla mnie brak jakiejkolwiek reakcji w sytuacji kryzysowej. Jeśli kilkadziesiąt metrów za stacją Stadion, na torze w kierunku zachodnim stoi zepsuty pociąg, to reakcja powinna być natychmiastowa. Ze Wschodniego pierwszym możliwym pociągiem (dalekobieżnym lub podmiejskim) rusza ekipa awaryjna. Tymczasem pierwszy możliwy pociąg podmiejski jadący z drugiej strony, gdzieś na Śródmieściu (przed nim albo za) powinien być opróżniony z pasażerów i, wjechawszy na tor o kierunku zachodnim, powinien podjechać do zepsutego grata i przepchnąć (jeśli potrzebny byłby sprzęg obu jednostek, to od tego jest ekipa awaryjna) go na Wschodnią, tak aby stał sobie przy którymś z peronów i nie blokował linii średnicowej. A tak przez pół godziny mojego pobytu w tym pociągu nie było żadnej informacji; jedyną reakcją było po jakimś czasie puszczenie części pociągów podmiejskich na Zachód przez Centralną. Ale dlaczego nie przekazano żadnych informacji i nie zadbano o pasażerów pociągu zepsutego, tj. tego, którym ja jechałem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz