Najwyższy czas przedstawić obiecany opis drogi powrotnej z Wilna do Warszawy. Z punktu widzenia rozkładu jazdy połączenie jest analogiczne, jak w stronę na Litwę. Osobowy pociąg litewski zawozi nas do stacji Šeštokai, gdzie przesiadamy się na pociąg Hańcza - oba pociągi są skomunikowane, nie ma więc żadnego ewentualnego ryzyka przesiadkowego. (To ryzyko to temat ciekawy, znany zapewne tym, którzy z jednej strony lubią - bądź muszą - korzystać z takich przesiadkowych połączeń, a z drugiej - wiedzą z doświadczenia, że rozkłady jazdy swoje, a życie - swoje. Ale o tym może przy innej okazji.)
Pociąg rusza z Wilna w samo południe (oczywiście tamtejszego czasu). Warto wspomnieć tu o wileńskim dworcu i ogólnie o obsłudze, jaką serwuje firma Lietuvos geležinkeliai. Podróżny z Polski będzie z szokowany już od momentu przekroczenia progu dworca kolejowego w Wilnie (załóżmy, że przyjechał innym środkiem lokomocji, a ten moment jest jego pierwszym zetknięciem z kolejami litewskimi) - budynek wybudowany w 1862 r. (jak podaje Wikipedia) jest ładnie odremontowany, w głównym holu (skromny to raczej hol, zwłaszcza w porównaniu z hangarami warszawskich dworców) znajduje się ciesząca oko makieta okolic dworca. Przejście z dworca na perony prowadzi przejściem podziemnym (na ścianach kafelki i inne atrakcje), do którego zjedziemy schodami ruchomymi (co prawda podczas mojego przyjazdu były one nieczynne, a także tydzień później nadal pozostawały w stanie out of order...). Kolejnego szoku doznać można w momencie kupowania biletu. Próżno szukać znanych w Polsce okienek kasowych (gdzie ani klient, ani kasjerka ledwie się słyszą - mimo "supernowoczesnego" systemu nagłaśniającego, a zdarzało się mnie osobiście że sam musiałem tłumaczyć pani z okienka, jak kursuje dany pociąg - inaczej nie sprzedano by mi biletu, bo kasjerka twierdziła, że tego dnia pociąg nie kursuje!). Bilet nabywa się w osobnym pomieszczeniu, oznaczonym jako kasa - wewnątrz znajdują się trzy stanowiska, tj. stoliki, wraz z skórzanymi fotelami dla klientów; na stolikach komputery, przy stoliku kompetentne panie. Żadnych szyb i dziur w szybach, do których trzeba się schylać itp. itd. W tej wileńskiej kasie czułem się, jak w banku. :) Co więcej, obsługa bez problemu porozumiewa się po polsku, nie ma więc ryzyka, że kupimy bilet nie na ten pociąg bądź nie na ten dzień.
Z biletem w ręku kierujemy się na perony - nad wyjściem z poczekalni wisi tablica odjazdów/przyjazdów - w postaci ekranu LCD. Nie ma również ryzyka, że pomylimy numer toru z numerem peronu, bo opisy są także w języku angielskim.
Na schludnym peronie nie ma jakichś przedpotopowych czarnych tablic z informacją o nadjeżdżającym pociągu, lecz także są zamontowane ekrany LCD. Warto zaznaczyć, że informacja podawana przez głośniki - nie dość, że wyraźna - podawana jest nie tylko po litewsku, ale także po angielsku, polsku i rosyjsku. Trzeba jednak przyznać, że zdziwiły mnie błędy językowe w polskim komunikacie - nie chcę tu zarzucać świadomej szykany, ale litewskie koleje nie były w stanie znaleźć w Wilnie osoby mówiącej po polsku, która wiedziałaby, że po naszemu mówi się "godzina dwunasta dziesięć", a nie "dwanaście godin, minut dziesięć" (tak jakby ktoś wtręty rosyjskie dodawał). Ciekawostką, dotyczącą całych kolei na Litwie, jest niski stopień elektryfikacji - nie wiem, jaki procent trakcji jest "pod prądem", ale sam pociąg relacji Vilnius-Šeštokai jest spalinowy (zresztą niezeletryfikowana jest na pewno trakcja i w Polsce - co najmniej do Suwałk), a w sumie sporo podmiejskich pociągów w Wilnie to pociągi spalinowe. Stąd stojąc na peronie czuć charakterystyczny zapach paliwa spalonego w silniku Diesla.
O 12 pociąg ruszył z Wilna, pierwszy postój miał w miejscowości Lentvaris (pol. Landwarów):
Wnętrze pociągu przedstawia się następująco:
Następne postoje były w Kaišiadorys (pol. Koszedary), Jūrė i Kazlų Rūda (pol. Kozłowa Ruda), gdzie uwagę zwraca bardzo ładnie odnowiony (za unijne pieniądze) budynek dworca:
W Vinčai, po dwóch trzecich drogi spotkać można żeńską służbę kolejową, w gustownym mundurku:
Architekturą godną wręcz jakiejś świątyni raczy nas dworzec w Marijampolė (pol. Mariampol):
A po drodze mijamy sielskie łąki pełne skoszonego zboża:
Samotne cerkiewki, przycupnięte gdzieś na uboczu:
A także postsowiecki krajobraz postindustrialny (nie wiem, co to za blokhauzy kołchozowe są...):
Świadectwem, że nasi tu byli jest drobny szczegół, celnie wypatrzony przez fotografa:
Przy okazji trzeba powiedzieć, że chyba na każdej mijanej bocznicy stał jakiś skład towarowy, jakieś wagony-cysterny, -węglarki etc. Bowiem koleje litewskie to przede wszystkim transport towarów. Mimo to jednak dworce, jak widać na zdjęciach powyżej są zadbane.
Przed godz. 15 pociąg planowo dotarł w końcu do Šeštokai. Zszokowała mnie ilość osób, które przesiadły się do Hańczy - to było raptem kilka osób, w tym jedna Litwinka, żegnana przez swojego, jak mniemam, ukochanego przed odjazdem pociągu:
W efekcie w moim wagonie (pamiętajmy, że na tej trasie na Litwę kursują 3 wagony) jechałem tylko ja i owa Litwinka. Kilka osób było jeszcze w innych wagonach, ale ogólnie rzecz biorąc to zupełne pustki.
Sprawą priorytetową było jednak dla mnie nabyć bilet (albowiem, zgodnie z opisaną wcześniej procedurą, w Wilnie kupiłem tylko bilet do Šeštokai), a właściwie dwa - przejściówkę i dalej do Warszawy krajowy bilet ze zniżką. Zastanawiając się, czy powinienem skierować się do miejscowej kasy, zdecydowałem się wpierw znaleźć kierownika pociągu - trudno, dopłacę te kilka złotych za wydanie biletu w pociągu. Nim znalazłem kierownika, którym okazała się miła pani z Podlasia (z wyraznym podljaskim akcientem ;)) - muszę tu wręcz zacytować dialog, jaki ze mną przeprowadziła po tym, jak poprosiłem o bilet-przejściówkę i bilet Trakiszki-Warszawa.
- Najpierw niech pan mi pokaże legitymację.
Pokazuję moją Elektroniczną Legitymację Studencką.
- O, legitymacja cacy.
Potem pani konduktorka wypisuje mi bilet na swoich blankiecikach i stwierdza:
- Bilet z Trakiszek do Warszawy będzie kosztował 32 zł. A ta przejściówka to będzie w sumie 13,50 zł. To chyba dużo jak na studencką kieszeń?
- ...
- To co, piszemy czy nie piszemy tej przejściówki? Bo wie pan, o tej przejściówce to wie tylko pan i ja.
Tu następuje moja zupełna konsternacja. Poczułem się jakby na kontroli drogówki policjant proponował łapówkę. Ale ja tylko chciałem kupić bilet! Wybrnąłem jednak w sposób salomonowy:
- Niech pani pisze, będę miał pamiątkę.
- A, jak pan chce.
OK, wszystko w porządku, tylko... czemu na przejściówce mam napisane: relacja Gr. Państwa-Trakiszki - 8,50 zł; dopłata za wydanie biletu w pociągu - 5 zł; razem 13 zł - a w Warszawie w normalnej kasie zapłaciłem tyle samo! I jakim cudem ja niby wsiadłem do tego pociągu dokładnie na granicy - w biegu?
Nie wiem, czy zasłużyłem sobie na te kilka zł promocji, ale chciałbym w tym miejscu pozdrowić ową panią kierownik pociągu. ;)
PS. Jeszcze dwa zdjęcia wykonane przed spotkaniem z tajemniczą bileterką:
niedziela, 24 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Related Posts :
z zaciekawieniem przeczytałem ten tekst. Przyda się w mojej wyprawie na Litwę - Dzięki
OdpowiedzUsuńZ opóźnieniem odpowiadam, ale lepiej późno niż wcale. - Nie mogę nie wyróżnić pierwszego komentarza (a więc i pierwszego ujawnionego czytelnika). :) Skomentuję tak: cieszę się, że to się Tobie przydało. O to właśnie chodziło - żeby ten post o wyprawie był dla innych informacją. :)
OdpowiedzUsuń